Цікаві оповідання


Dlaczego tak trudno kochać?

Dlaczego więc tak trudno kochać? - wykrzyknąłem po długim milczeniu.
- Ponieważ kochać to jednoczyć - powiedział - a świat wokół nas jest rozdarty na mnóstwo kawałków. Gigantyczna układanka, którą trzeba nam odtworzyć, aby uczynić jeden świat. Miliardy rozrzuconych cząstek, które trzeba ponownie zjednoczyć, aby uczynić z ludzkości jedno wielkie Ciało.

To przedziwna i zarazem trudna przygoda, w której stają naprzeciw siebie dwie energie: siła podziału, czyli egoizm i pycha, oraz siła jedności, czyli miłość.
Skutkiem egoizmu jest śmierć. Skutkiem miłości jest życie. Otóż ta walka jest w tobie i we mnie, i w każdym człowieku, a wartość naszego życia mierzy się siłą jedności, jaką każdy z nas i wszyscy razem wprowadzamy w świat.
A ja ci mówię: „kochaj czynem i prawdą”,
ponieważ sama miłość może zwyciężyć cierpienie,
a ciężar miłości, który wnosisz w świat,
nawet gdybyś nie widział jej owocu,
wlewa nową krew w wykrwawione ciało ludzkości.
W kolejce do...
Szarość poranka, pośpiech, sznureczek spraw niecierpiących zwłoki… Właściwie gdzie ja jestem? Rozglądałem się wokół coraz bardziej zdumiony. Wyjechałem w kierunku politechniki z ważnymi papierami, a teraz znalazłem się w ciżbie, w jakimś korytarzu. Nikt specjalnie nie wiedział, co się dzieje. Powoli wraz z tłumem przesuwałem się w kierunku, z którego docierały niezbyt miłe zapachy. W którymś momencie sąsiad z lewej strony przyciszonym głosem zapytał:
– Pan też?
– Cóż takiego?
– Czy pan też nic nie ma? Podobno można kupić wyjście innymi drzwiami…
     Rozejrzałem się wokół, zastanawiając się, o jakie drzwi chodzi. I odnalazłem: dość solidne, potężne odrzwia, z łacińską maksymą nad nimi: Relinque omni spe (Porzućcie wszelką nadzieję).
– O jakie drzwi chodzi? – zapytałem rzeczowym tonem.
– Nie widzi pan napisu?! Toż nas do piekła pchają! Ale jak ktoś ma pieniądze, może się jeszcze wykupić!
     Jak to pieniądze? Jakie piekło?! Jakie wykupić!? Przecież to niemożliwe, abym się nagle znalazł przy wejściu do piekła. Ponoć miał być jeszcze sąd, przypominało mi się z dziecięcych lekcji religii. Gdyby to miała być prawda, że za pieniądze można się wykupić, to dopiero byłaby granda! Nawet tutaj bogatsi mają lepiej! To obrzydliwe, myślałem. Zaraz, zaraz… Nagle przypomniałem sobie, co się stało. Pędzący w moim kierunku tramwaj. Mimo że zdążyłem się zatrzymać, samochód z tyłu uderzył we mnie i po prostu wepchnął moje auto na tory. Ujrzałem jeszcze przerażoną twarz motorniczego, a potem obudziłem się w tym dziwnym korytarzu. Czyżby nic mi się nie stało? Spostrzegłem, że mam podarte ubranie ze śladami zastygłej krwi i głęboko rozciętą rękę… i dotarło do mnie! Nic mnie nie boli, nic nie czuję, więc tak jest po drugiej stronie! Tylko że to piekło, ale jakoś poradzimy, przecież nie byłem zły, rozmyślałem. Zacząłem uważniej przyglądać się współuczestnikom tego szalonego marszu. Niemal każdy z niepokojem szperał po kieszeniach. Oburzony zapytałem sąsiada:
– O jakich pieniądzach pan mówi?! Przecież tu chyba nikt nie ma pieniędzy. Zresztą miały się nie liczyć!
– Niby tak, ale słyszałem, że jak się ma jakieś, to można się wykupić.
     Pomyślałem, że po prostu coś sprzedam i jakoś się uda. Inni najwyraźniej wpadli na ten sam pomysł. Tyle że nikt nie miał pieniędzy. Kobieta stojąca obok mnie nerwowo sięgnęła do torebki, widać podsłuchiwała… Kątem oka zobaczyłem, jak w jej torebce mignął dwudziestozłotowy banknot.
– Gdzie się zgłosić? Mam pieniądze! – zaczęła wykrzykiwać. – Czy starczy dwadzieścia złotych!?
     Od razu zrobił się rejwach i zaraz dłoń kieszonkowca uniosła torebkę, o którą rozpoczęła się walka. Wygrał ją bandycko wyglądający osobnik. Jednak w torebce nie było pieniędzy. Banknot w cudowny sposób pojawił się w dłoni kobiety. Widać tylko ona mogła się posłużyć swoją własnością. Jest sprawiedliwość na świecie, pomyślałem. Zacząłem metodycznie przeszukiwać swoje kieszenie, mając nadzieję, że coś ze sobą wziąłem.
– Już wiem – wykrzykiwała kobieta – to te dwadzieścia złotych, co dałam na św. Antoniego! Dla biednych! Raz w życiu! Bo mnie namówili, że jak coś dam, to św. Antoni pomoże… i pomógł!
     Kobieta, triumfując, wycofywała się w poszukiwaniu innego wyjścia. Tłum, choć zawistny, rozstępował się przed nią. Zacząłem się intensywnie zastanawiać, ile razy zlekceważyłem szwagra zachęcającego do datków na rzecz biednych. A może coś kiedyś dałem? Chyba jednak nie.
     Nie przerywałem poszukiwań, ale kieszeń za kieszenią okazywała się pusta. Przecież zawsze miałem sto złotych zostawione na wszelki wypadek, a tu nic! Drzwi do piekła były coraz bliżej, co rusz znikała w nich kolejna osoba, ze środka dolatywały przerażające odgłosy: wycie, jęki, obłąkańczy śmiech i zawodzenie. Włosy zjeżyły mi się na głowie. Przecież nie byłem złym człowiekiem!? – stwierdziłem czy może zadałem sobie pytanie. Straciłem pewność siebie, zwykle uspokajającą mnie w trudnych chwilach. Przecież… Zdałem sobie sprawę, że do tej pory wszystko przeliczałem na pieniądze. Pod naporem tłumu znalazłem się jeszcze bliżej drzwi i już zacząłem odczuwać piekielną temperaturę. Skoro jest piekło, to jest i niebo… i Bóg, myślałem gorączkowo. Chociaż teraz to niespecjalnie dobrze, bo te sprawy zawsze lekceważyłem, te różańce, Msze święte, rekolekcje itp. Ale tu przecież żadnych diabłów nie widzę, a piekło to może po prostu jakieś złudzenie?
     Czas zwolnił, przed moimi oczyma przebiegały sceny z całego życia, raz na jakiś czas pojawiała się kwota. Wszystko przeliczałem na pieniądze, myślałem z rozpaczą. Piekło tuż-tuż, jeszcze chwila i stanę na progu, a nic nie mam na swoją obronę. Kwota, którą zgromadziłem za życia, wyglądała imponująco, ale tu była bezużyteczna, przygniatała mnie i krępowała moje ruchy. Pomyślałem, że sięgnę jeszcze raz do tylnej kieszeni. Nowa myśl rozbłysła w mojej głowie niczym błyskawica: Przecież raz rzuciłem żebrakowi całe pięć złotych! Właściwie chciałem dać dwa, ale miałem pięć i tych trzech pożałowałem, ale dwa chciałem naprawdę dać! W tylnej kieszeni faktycznie wymacałem monetę, chłodny metal okrągłej pięciozłotówki. Nerwowo szarpałem, aby ją wyjąć i obwieścić, że przecież mam! Byłem uratowany!
– Panie Boże! Patrz, nie wszystko przeliczyłem na pieniądze, mam tu pięć zło… tych!
     Moneta w połowie się ukruszyła i niecałe pięć złotych, połamane, trzymałem w ręce, gotów wołać, że przecież, że… Nagle czyjaś dłoń mocno szarpnęła mnie do tyłu i pociągnęła do siebie. Zobaczyłem tamtego żebraka. Uśmiechał się i wskazywał mi zupełnie inne wyjście...

Rozmowa studenta z profesorem




- Pozwólcie, że wyjaśnię wam problem jaki nauka ma z religią.
Niewierzący profesor filozofii stojąc w audytorium wypełnionym studentami zadaje pytanie jednemu z nich:
- Jesteś chrześcijaninem synu, prawda?
- Tak, panie profesorze.
- Czyli wierzysz w Boga.
- Oczywiście.
- Czy Bóg jest dobry?
- Naturalnie, że jest dobry.
- A czy Bóg jest wszechmogący? Czy Bóg może wszystko?
- Tak.
- A Ty - jesteś dobry czy zły?
- Według Biblii jestem zły.
Na twarzy profesora pojawił się uśmiech wyższości:
- Ach tak, Biblia!
A po chwili zastanowienia dodaje:
- Mam dla Ciebie pewien przykład. Powiedzmy, że znasz chorą i cierpiącą osobę, którą możesz uzdrowić. Masz takie zdolności. Pomógłbyś tej osobie? Albo czy spróbowałbyś przynajmniej?
- Oczywiście, panie profesorze.
- Wiec jesteś dobry...!
- Myślę, że nie można tego tak ująć.
- Ale dlaczego nie? Przecież pomógłbyś chorej, będącej w potrzebie osobie, jeśli byś tylko miał taką możliwość. Większość z nas by tak zrobiła. Ale Bóg nie.
Wobec milczenia studenta profesor mówi dalej - Nie pomaga, prawda? Mój brat był chrześcijaninem i zmarł na raka, pomimo że modlił się do Jezusa o uzdrowienie. Zatem czy Jezus jest dobry? Czy możesz mi odpowiedzieć na to pytanie?
Student nadal milczy, wiec profesor dodaje
- Nie potrafisz udzielić odpowiedzi, prawda? - aby dać studentowi chwile zastanowienia profesor sięga po szklankę ze swojego biurka i popija łyk wody.
- Zacznijmy od początku chłopcze. Czy Bóg jest dobry?
- No tak... jest dobry.
- A czy szatan jest dobry?
Bez chwili wahania student odpowiada - Nie.
- A od kogo pochodzi szatan?
Student aż drgnął:
- Od Boga.
- No właśnie. Zatem to Bóg stworzył szatana. A teraz powiedz mi jeszcze synu - czy na świecie istnieje zło?
- Istnieje panie profesorze...
- Czyli zło obecne jest we Wszechświecie. A to przecież Bóg stworzył Wszechświat, prawda?
- Prawda.
- Wiec kto stworzył zło? Skoro Bóg stworzył wszystko, zatem Bóg stworzył również i zło. A skoro zło istnieje, więc zgodnie z regułami logiki także i Bóg jest zły.
Student ponownie nie potrafi znaleźć odpowiedzi...
- A czy istnieją choroby, niemoralność, nienawiść, ohyda? Te wszystkie okropieństwa, które pojawiają się w otaczającym nas świece?
Student drżącym głosem odpowiada - Występują.
- A kto je stworzył?
W sali zaległa cisza, więc profesor ponawia pytanie - Kto je stworzył? - wobec braku odpowiedzi profesor wstrzymuje krok i zaczyna się rozglądać po audytorium. Wszyscy studenci zamarli.
- Powiedz mi - wykładowca zwraca się do kolejnej osoby - Czy wierzysz w Jezusa Chrystusa synu?
Zdecydowany ton odpowiedzi przykuwa uwagę profesora:
- Tak panie profesorze, wierzę.
Starszy człowiek zwraca się do studenta:
- W świetle nauki posiadasz pięć zmysłów, które używasz do oceny otaczającego cię świata. Czy kiedykolwiek widziałeś Jezusa?
- Nie panie profesorze. Nigdy Go nie widziałem.
- Powiedz nam zatem, czy kiedykolwiek słyszałeś swojego Jezusa?
- Nie panie profesorze.
- A czy kiedykolwiek dotykałeś swojego Jezusa, smakowałeś Go, czy może wąchałeś? Czy kiedykolwiek miałeś jakiś fizyczny kontakt z Jezusem Chrystusem, czy też Bogiem w jakiejkolwiek postaci?
- Nie panie profesorze. Niestety nie miałem takiego kontaktu.
- I nadal w Niego wierzysz?
- Tak.
- Przecież zgodnie z wszelkimi zasadami przeprowadzania doświadczenia, nauka twierdzi ze Twój Bóg nie istnieje... Co Ty na to synu?
- Nic - pada w odpowiedzi - mam tylko swoja wiarę.
- Tak, wiarę... - powtarza profesor - i właśnie w tym miejscu nauka napotyka problem z Bogiem. Nie ma dowodów, jest tylko wiara.
Student milczy przez chwile, po czym sam zadaje pytanie:
- Panie profesorze - czy istnieje coś takiego jak ciepło?
- Tak.
- A czy istnieje takie zjawisko jak zimno?
- Tak, synu, zimno również istnieje.
- Nie, panie profesorze, zimno nie istnieje.
Wyraźnie zainteresowany profesor odwrócił się w kierunku studenta. Wszyscy w sali zamarli. Student zaczyna wyjaśniać:
- Może pan mieć dużo ciepła, więcej ciepła, super-ciepło, mega ciepło, ciepło nieskończone, rozgrzanie do białości, mało ciepła lub też brak ciepła, ale nie mamy niczego takiego, co moglibyśmy nazwać zimnem. Może pan schłodzić substancje do temperatury minus 273,15 stopni Celsjusza (zera absolutnego), co właśnie oznacza brak ciepła – nie potrafimy osiągnąć niższej temperatury. Nie ma takiego zjawiska jak zimno, w przeciwnym razie potrafilibyśmy schładzać substancje do temperatur poniżej 273,15stC. Każda substancja lub rzecz poddają się badaniu, kiedy posiadają energie lub są jej źródłem. Zero absolutne jest całkowitym brakiem ciepła. Jak pan widzi profesorze, zimno jest jedynie słowem, które służy nam do opisu braku ciepła. Nie potrafimy mierzyć zimna. Ciepło mierzymy w jednostkach energii, ponieważ ciepło jest energią. Zimno nie jest przeciwieństwem ciepła, zimno jest jego brakiem.
W sali wykładowej zaległa głęboka cisza. W odległym kącie ktoś upuścił pióro, wydając tym odgłos przypominający uderzenie młota.
- A co z ciemnością panie profesorze? Czy istnieje takie zjawisko jak ciemność?
- Tak - profesor odpowiada bez wahania - czymże jest noc jeśli nie ciemnością?
- Jest pan znowu w błędzie. Ciemność nie jest czymś, ciemność jest brakiem czegoś. Może pan mieć niewiele światła, normalne światło, jasne światło, migające światło, ale jeśli tego światła brak, nie ma wtedy nic i właśnie to nazywamy ciemnością, czyż nie? Właśnie takie znaczenie ma słowo ciemność. W rzeczywistości ciemność nie istnieje. Jeśli istniałaby, potrafiłby pan uczynić ją jeszcze ciemniejszą, czyż nie?
Profesor uśmiecha się nieznacznie patrząc na studenta. Zapowiada się dobry semestr.
- Co mi chcesz przez to powiedzieć młody człowieku?
- Zmierzam do tego panie profesorze, że założenia pańskiego rozumowania są fałszywe już od samego początku, zatem wyciągnięty wniosek jest również fałszywy.
Tym razem na twarzy profesora pojawia się zdumienie:
- Fałszywe? W jaki sposób zamierzasz mi to wytłumaczyć?
- Założenia pańskich rozważań opierają się na dualizmie – wyjaśnia student - twierdzi pan, że jest życie i jest śmierć, że jest dobry Bóg i zły Bóg. Rozważa pan Boga jako kogoś skończonego, kogo możemy poddać pomiarom. Panie profesorze, nauka nie jest w stanie wyjaśnić nawet takiego zjawiska jak myśl. Używa pojęć z zakresu elektryczności i magnetyzmu, nie poznawszy przecież w pełni istoty żadnego z tych zjawisk. Twierdzenie, że śmierć jest przeciwieństwem życia świadczy o ignorowaniu faktu, że śmierć nie istnieje jako mierzalne zjawisko. Śmierć nie jest przeciwieństwem życia, tylko jego brakiem. A teraz panie profesorze proszę mi odpowiedzieć - czy naucza pan studentów, którzy pochodzą od małp?
- Jeśli masz na myśli proces ewolucji, młody człowieku, to tak właśnie jest.
- A czy kiedykolwiek obserwował pan ten proces na własne oczy?
Profesor potrząsa głową wciąż się uśmiechając, zdawszy sobie sprawę w jakim kierunku zmierza argumentacja studenta. Bardzo dobry semestr, naprawdę.
- Skoro żaden z nas nigdy nie był świadkiem procesów ewolucyjnych i nie jest w stanie ich prześledzić wykonując jakiekolwiek doświadczenie, to przecież w tej sytuacji, zgodnie ze swoją poprzednią argumentacja, nie wykłada nam już pan naukowych opinii, prawda? Czy nie jest pan w takim razie bardziej kaznodzieją niż naukowcem?
W sali zaszemrało. Student czeka aż opadnie napięcie.
- Żeby panu uzmysłowić sposób, w jaki manipulował pan moim poprzednikiem, pozwolę sobie podać panu jeszcze jeden przykład - student rozgląda się po sali - Czy ktokolwiek z was widział kiedyś mózg pana profesora?
Audytorium wybucha śmiechem.
- Czy ktokolwiek z was kiedykolwiek słyszał, dotykał, smakował czy wąchał mózg pana profesora? Wygląda na to, że nikt. A zatem zgodnie z naukową metodą badawczą, jaką przytoczył pan wcześniej, można powiedzieć, z całym szacunkiem dla pana, że pan nie ma mózgu, panie profesorze. Skoro nauka mówi, że pan nie ma mózgu, jak możemy ufać pańskim wykładom, profesorze?
W sali zapada martwa cisza. Profesor patrzy na studenta oczyma szerokimi z niedowierzania. Po chwili milczenia, która wszystkim zdaje się trwać wieczność profesor wydusza z siebie:
- Wygląda na to, że musicie je brać na wiarę.
- A zatem przyznaje pan, że wiara istnieje, a co więcej - stanowi niezbędny element naszej codzienności. A teraz panie profesorze, proszę mi powiedzieć, czy istnieje coś takiego jak zło?
Niezbyt pewny odpowiedzi profesor mówi - Oczywiście że istnieje. Dostrzegamy je przecież każdego dnia. Choćby w codziennym występowaniu człowieka przeciw człowiekowi. W całym ogromie przestępstw i przemocy obecnym na świecie. Przecież te zjawiska to nic innego jak właśnie zło.
Na to student odpowiada:
- Zło nie istnieje panie profesorze, albo też raczej nie występuje jako zjawisko samo w sobie. Zło jest po prostu brakiem Boga. Jest jak ciemność i zimno, występuje jako słowo stworzone przez człowieka dla określenia braku Boga. Bóg nie stworzył zła. Zło pojawia się w momencie, kiedy człowiek nie ma Boga w sercu. Zło jest jak zimno, które jest skutkiem braku ciepła i jak ciemność, która jest wynikiem braku światła.
Profesor osunął się bezwładnie na krzesło...
Miłować
Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania”. Co to znaczy kochać Boga? Kochać Boga to spełniać Jego wolę, to, czego On od nas chce. Co jest wolą Bożą? Wolą Bożą jest życie, jakie Bóg nam układa, a naszym zadaniem jest je przeżyć. Ktoś chciał być muzykiem i grać na trąbce w operze - został urzędnikiem na poczcie. Inny chciał być wielkim uczonym, a musiał opiekować się domem rodzinnym. Siostra, która wstąpiła do zakonu, chciała fruwać w niebie, a musi kuśtykać.
     Czasem przychodzi choroba i spacerujemy po szpitalnych korytarzach w pokracznych piżamach, czasem spotyka nas szczęście, nieoczekiwana radość. To jest życie, jakie dał nam Bóg.
     Kochać Boga znaczy pokochać życie, jakie On nam daje, wszystko, co przychodzi spoza nas: zdrowie i chorobę, łatwe i trudne szczęcie, miłość i samotność, pogodę i niepogodę, deszcz, który chlapie i śnieg, który potrafi nawet pyskatą sąsiadkę, znaną z tego, że trzaska drzwiami, czynić podobną do dziewczynki w białej sukience od Pierwszej Komunii Świętej.
     Kochać Boga to pokochać całym sercem łamigłówkę życia, jaką On nam układa.
Czy ufasz?
Pan Jezus postawił Szymonowi Piotrowi jedno pytanie: „Czy kochasz Mnie?”. O nic innego nie pytał. Nie pytał, czy wybuduje Mu bazylikę, czy stworzy Kościół. Nie pytał, czy będzie pisał listy pasterskie do wiernych. Nawet nie zapytał, czy chce być świętym.
     Zapytał tylko Piotra: czy Mnie kochasz? To znaczy: czy widzisz w Bogu Ojca? Czy widzisz wielkość duszy? Czy wiesz, że pomagając głodnym, spragnionym, uwięzionym, pomagasz Mnie samemu?
     Jak bardzo ludzie się męczą. Wyskakują z okien, trują się gazem, strzelają sobie w serca dlatego, że nie zrobili kariery, nie mają samochodu, zostali tylko urzędnikami, a nie dyrektorami, nic im się w życiu wielkiego nie udało, mówią tylko po polsku, są chorzy, nieszczęśliwi, opuszczeni, młodzi, ale już na emeryturze.
     Dlaczego tak strasznie się męczą? Dlatego, że omijają to, co najważniejsze: nie kochają Jezusa, a poprzez Jezusa - innych ludzi. Kochają tylko samym siebie.
     Jak mężczyzna mógł zapytać mężczyznę: „Czy kochasz mnie?”. „Kochasz” ma tu znaczenie: ufasz.
Być człowiekiem...
     Jak rozumieć zdanie Ewangelii według św. Łukasza: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół”? W polskim języku wyraz „miłować”, „kochać” kojarzy się z gorącą serdecznością, z całowaniem policzków, lewego i prawego, z zachwytem, pierścionkiem, zakładanym na serdeczny palec, słowami: „moja pieszczotko, moja kotko”. Jak można częstować takimi uczuciami kogoś, kto da nam w gębę, w twarz? Czy słowa te są dobrze użyte?
     Ewangelia jest tłumaczeniem. W języku hebrajskim wyraz „miłować”, „kochać” nie kojarzy się z żadnym uczuciem. „Kochać” oznacza być za kogoś odpowiedzialnym, nie osądzać drugiego człowieka według własnej miary, być dla niego wyrozumiałym. Obowiązuje to nas wszystkich.
     Polskie słowo „nieprzyjaciel” w istocie jest bardzo sympatyczne, znaczy tyle, że ktoś nie jest moim przyjacielem, ale może być kolegą ze szkoły, z miejsca pracy. Jak często robimy sobie wrogów z naszych nieprzyjaciół, którzy wrogami nie są. Jak często w domach, w miejscach pracy trwają rozmaite spory, ktoś kogoś nie znosi, bo coś usłyszał. Często sami stwarzamy sobie wrogów. Sąsiad jest wrogiem, żona jest wrogiem. Czy na prawdę tak jest? Czy czasem w nas nie siedzi taki bakcyl złości, który sprawia, że widzimy tylko złych ludzi naokoło siebie?
     Kto to jest „wróg”? Wróg to człowiek opętany przez szatana nienawiści. Nienawiść to już zło nieludzkie. Wyobraźmy sobie w czasie wojny Niemca - lekarza medycyny, powołanego do wojska, który morduje Polaka, też doktora medycyny, powołanego do wojska. Coś zupełnie niezrozumiałego, by jeden lekarz zabijał drugiego, chociaż obaj przysięgali, że będą pomagali ludziom. Człowiek opętany przez szatana nienawiści. Nie rozumie, co z nim się stało. W czasie ostatniej wojny byliśmy świadkami tego, jak dwa systemy narzucały nienawiść do drugich ludzi, nienawiść spoza człowieka. Jak można zabijać kogoś, kogo się nie zna? Najlepszym dowodem na obecność szatana jest wojna. Nagle zło wzbudziło nienawiść dla samej nienawiści.
     Pamiętajmy, że Jezus, modląc się na krzyży, powiedział: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. Modlitwa za opętanych przez szatana.
     Boimy się wirusa grypy, wirusa wściekłych krów, a nie boimy się bakcyla nienawiści, jaki wokół nas krąży. Nieraz człowiek pobożny, religijny, ma w sobie tyle złości. Jest zarażony. Jako uczeń Jezusa powinien z tym walczyć i starać się być człowiekiem dla człowieka.
Zegar słoneczny
 Pewien wschodni monarcha przywiózł z podróży na Zachód słoneczny zegar. Jego ludzie nie potrafili jednak jeszcze rozpoznawać godzin.
     Przywieziony im prezent zupełnie przemienił życie mieszkańców królestwa. Wszyscy poddani bardzo szybko nauczyli się dzielić dzień na godziny, z radością patrzyli na zegar i odmierzali sobie czas. Stali się punktualni, porządni, staranni, można było polegać na ich słowie. I tak w przeciągu kilku lat zaskarbili sobie pieniądze i dobrobyt. Jednak monarcha umarł, a jego dobrzy i szczęśliwi poddani postanowili wznieść mu pomnik.
     Ponieważ zegar słoneczny stał się dla nich symbolem dobra i źródłem dobrobytu, zdecydowali również, że umieszczą go w świątyni przykrytej złotą kopułą.
     Kiedy świątynia była już gotowa i kopuła zawisła nad zegarem, okazało się, że promienie słoneczne nie miały możliwości, aby do niego dotrzeć.
     Mały promień światła, dzięki któremu powstawał cień, który był odbiciem słońca, zniknął bezpowrotnie, a wraz z nim przestał istnieć również czas.
     Niektórzy mieszkańcy znowu zaczęli być niepunktualni, inni mało dokładni, a jeszcze innym przestało na czymkolwiek zależeć.
     Każdy robił co chciał, bez zwracania uwagi na to co robili inni. Całe królestwo pogrążyło się znów w niedostatku.
Czy i my nie robimy dziś tego samego.
Staramy się zamknąć Boga w czymś w rodzaju muzeum
albo czynimy z Niego jedynie stróża cmentarza?
Pewnej kobiecie

AddThis Sharing Buttons
Share to WykopShare to ИзбраPewnej kobiecie przyśniło się, że za ladą w jej ulubionym sklepiku stał Pan Bóg.

- To Ty, Panie Boże! - zakrzyknęła uradowana.
- Tak to ja - odpowiedział Bóg.
- A co u Ciebie można kupić? - zapytała kobieta.
- U mnie można kupić wszystko - padła odpowiedź.
- W takim razie poproszę o dużo zdrowia, szczęścia, miłości, powodzenia i pieniędzy.
Pan Bóg uśmiechnął się życzliwie i oddalił na zaplecze, aby przynieść zamówiony towar. Po dłuższej chwili wrócił z malutką, papierową torebeczką.
- To wszystko?! - wykrzyknęła zdziwiona i rozczarowana kobieta.
- Tak, to wszystko - odpowiedział Bóg i dodał: Czyżbyś nie wiedziała, że w moim sklepie sprzedaje się tylko nasiona?

Коментарі

Популярні публікації